Marek Abramowicz: Fizyka jest dziś o wiele bliżej uznania istnienia Boga jako aktywnego elementu obiektywnej rzeczywistości

Fizyka potrafi udowodnić, że czegoś nie ma, jeśli tego naprawdę nie ma. Nieistnienia Boga nie dowiodła

Obecnie w wielu środowiskach, także akademickich, politycznie poprawny jest światopogląd ateistyczny. Ale ateizm nie jest prawem natury. Jest wymyślonym przez filozofów pewnym poglądem na świat. Przyznaję, że poglądem solidnym, poważnym, logicznie dopuszczalnym i godnym szacunku. Jednak niejedynym możliwym. Nie da się racjonalnie uzasadnić żądania, że fizycy, prowadząc profesjonalne badania, nie mogą szukać intelektualnych inspiracji w innych niż ateizm poglądach filozoficznych.

Oczywistym przejawem nacisku środowiskowej politycznej poprawności jest absurdalne wymaganie, aby wierzący w Boga fizycy nigdy nie głosili publicznie, że właśnie jako fizycy doszli do wniosku, że Bóg musi być aktywnym elementem fizycznej rzeczywistości. Wielu temu naciskowi ulega, bowiem dość często można usłyszeć lub przeczytać taką rutynową deklarację: „jako fizyk wyraźnie dostrzegam w naturze świata aspekty transcendentalne, niematerialne, ale publicznie mówię o ich obecności nie jako fizyk, lecz wyłącznie jako wierząca w Boga osoba prywatna”.

Tej szlachetnej ostrożności, aby nie narzucać własnego sądu, niezgodnego z poczuciem poprawności politycznej większości, ulegają zresztą nie tylko fizycy. Mariusz Szczygieł, podziwiany i szanowany autor świetnych książek o Czechach i czeskiej kulturze, współzałożyciel zasłużonego wydawnictwa Dowody na Istnienie, oświadczył dopiero co w „Wyborczej”, że wydawnictwo zmienia nazwę na zwyczajne Dowody, bowiem poprzednia nazwa, „otwarta i filozoficzna, zapożyczona z cyklu reportaży Hanny Krall”, kojarzyła się wielu czytelnikom zbyt jednoznacznie z dowodami na istnienie Boga.

Takie historie bardzo mnie zasmucają, bowiem (może niesłusznie) nasuwa analogię z czasami, gdy wypadało umieścić rutynową wzmiankę o książce Włodzimierza Lenina „Materializm a empiriokrytycyzm: krytyczne uwagi o pewnej reakcyjnej filozofii” we wstępie do pracy dyplomowej na dowolny temat. Mawiano wtedy, że Lenin ma szczęście, że umarł, bo gdyby żył, toby się chyba w grobie przewrócił.

Bliżej Boga niż w XIX wieku

Odrzucenie z góry jednej tylko z dwóch uprawnionych logicznie hipotez (Bóg istnieje, Bóg nie istnieje) przeczy oświeceniowej metodzie uprawiania nauki, która nakazuje, aby wątpić w jakiekolwiek ideologiczne założenia, czyli nie kierować się swym lub innych widzimisię, lecz wszystko oceniać racjonalnie, na podstawie bezstronnej analizy sprawdzalnych faktów. A sprawdzalne fakty są takie:

Po pierwsze, fizyka nigdy, żadnym swym działaniem lub odkryciem, nie udowodniła, że Boga nie ma: nie wykluczyła ani możliwości Bożej egzystencji, ani możliwości jego sprawczej roli w kształtowaniu fizycznej rzeczywistości świata.

Dodam, że wbrew zupełnie fałszywemu mniemaniu wielu komentatorów, fizyka często potrafi rozstrzygająco udowodnić, że czegoś nie ma, jeśli tego naprawdę nie ma: dowody na nieistnienie są standardową metodą fizyki. Szczególna teoria względności Einsteina wyrosła z empirycznego dowodu na nieistnienie eteru, podobnie jak kinetyczna teoria gazów Ludwiga Boltzmanna zgodna jest z empirycznymi przesłankami na nieistnienie cieplika.

Po drugie, wcale niemała liczba współczesnych fizyków sądzi, iż fizyka jest dziś o wiele bliżej, niż była w wieku XIX, do uznania istnienia duchowej transcendencji (Boga?) jako ważnego elementu obiektywnej rzeczywistości.

To są fakty. Natomiast przekonanie, iż „fizyka już dawno odrzuciła bajeczki o Bogu” jest nieracjonalnym przesądem, zabobonem, takim jak przekonanie o skuteczności horoskopów, magiczny kult relikwii, egzorcyzmy, jak zakazywanie szczepień, antykoncepcji, procedury in vitro i bezpiecznej aborcji. Ponieważ to głównie fizyka kształtuje racjonalny światopogląd każdego pokolenia, rzetelni fizycy, niezależnie czy wierzą w Boga, czy nie, powinni publicznie demaskować zabobony, które dotyczą zakresu ich profesjonalnych kompetencji: także zabobon, iż „fizyka już dawno odrzuciła bajeczki o Bogu”.

Proszę mnie krytykować za to, co napisałem, nie za to, czego nie napisałem. Napisałem, iż nie ma żadnych dowodów na nieistnienie Boga, a rozpowszechniony pogląd „fizyka już dawno odrzuciła bajeczki o Bogu” jest fałszywą bzdurą. Napisałem ponadto, że fizycy coraz częściej mówią o transcendencji, czyli o wyraźnie dostrzeganej możliwości, iż pewne aspekty rzeczywistości są duchowe, niematerialne. Tym samym współczesna fizyka jest bliżej Boga niż była w wieku XIX. Nie napisałem natomiast, że znam dowody na istnienie Boga. Nie! Nie znam takich dowodów, bo (jak przecież napisałem) takich dowodów nie ma.

Nasz Wszechświat ma jakiś początek

Odniosę się do tych zarzutów pod adresem mego artykułu, które w sposób oczywisty wynikają z niepełnej wiedzy lub z ideologicznych uprzedzeń. Zacznę od przypomnienia, że antropiczność Wszechświata nie jest „hipotetyczną spekulacją”, ale faktem stwierdzonym na podstawie dokładnych obserwacji, nie tylko astronomicznych. Prawa i stałe fizyki są antropicznie wyregulowane: gdyby były inne, gatunek Homo sapiens nie mógłby powstać. Tego nie sposób negować. Na przykład gdyby wartość stosunku siły elektrostatycznej do grawitacyjnej była nieco większa, niż jest, we wnętrzach gwiazd nie mógłby powstać węgiel niezbędny do ziemskiego życia. Każda ewolucja podobna do darwinowskiej, to znaczy oparta na przypadkowych mutacjach genów, potrzebuje odpowiedniego czasu: na Ziemi to były ponad 4 miliardy lat. Złożone organizmy wymagają także skomplikowanej chemii. Pierwiastki chemiczne powstają podczas ewolucji gwiazd. Tempo ewolucji gwiazd (a także galaktyk) musi być dokładnie skorelowane z wymaganymi przez darwinowską ewolucję skalami czasowymi – choćby dlatego, że jasność macierzystej gwiazdy nie może wtedy ulegać wielkim wahaniom.

Niektórzy błędnie sądzą, że w ponieważ w każdym wszechświecie, wyregulowanym lub nie, istnieją „miliardy miliardów” planet, więc na niektórych rozwinie się życie, bowiem „życie się zawsze przystosowuje do warunków otoczenia”. Nie! We wszechświecie antropicznie niewyregulowanym złożone życie nie powstanie na żadnej z tych miliardów planet – nawet jeśli w ogóle powstaną tam jakieś planety. Na tym polega problem: w żadnym niewyregulowanym wszechświecie „bezduszna” ewolucja nie wytworzy organizmów, których struktury będą dostateczne złożone, aby mogły doprowadzić do powstania inteligencji podobnej do naszej.

Oczywiście, jak zauważył Brandon Carter, inteligentne organizmy mogą istnieć tylko w wyregulowanych wszechświatach, więc nigdy nie mogą stwierdzić niewyregulowania, bo w niewyregulowanych wszechświatach ich po prostu nie ma. Ta oczywistość nie tłumaczy jednak ani trochę przyczyny wyregulowania naszego Wszechświata. Dlaczego prawa fizyki nim rządzące są takie, jakie są, i dlaczego wartości stałych fizyki są takie, jakie są – a więc dokładnie takie, jak trzeba, by mógł powstać gatunek Homo sapiens? Pytanie o to nie jest przejawem antropocentryzmu, to pytanie dotyczące rzetelnego rozumienia natury Wszechświata.

Co najmniej kilku kompetentnych fizyków próbuje osłabić fundamentalne dla nauki znaczenie faktu antropicznego wyregulowania praw i stałych fizyki. To mnie nie dziwi, gdyż pamiętam, że nawet jeszcze pod koniec XX wieku kilku bardzo dobrych, lecz ideologicznie motywowanych fizyków próbowało bagatelizować obserwacyjne dowody na Wielki Wybuch, uparcie, optując za teorią Stanu Stacjonarnego. Prawdziwość tej teorii wykluczałaby bowiem możliwość aktu Bożej kreacji: zgodnie z teorią Stanu Stacjonarnego Wszechświat nie ma ani początku, ani końca w czasie. Dziś wszyscy fizycy akceptują realność Wielkiego Wybuchu, która bezsprzecznie dowodzi, że wbrew temu, co twierdzili przez tysiące lat materialiści, nasz Wszechświat nie jest wieczny, gdyż niewątpliwie miał początek.

W tym kontekście zupełnie nie potrafię pojąć, skąd się bierze uporczywość, z jaką powraca fałszywa mantra, jakoby postęp wiedzy zawsze zmniejszał obszar zjawisk, w którym dopatrywać się można Bożego działania. Tak rzeczywiście było jeszcze przed Grekami, gdy wiedza przyrodnicza dopiero powstawała. Ale tak na pewno nie jest dzisiaj, w XXI wieku. Chyba bowiem nie twierdzicie na serio, Andrzeju, Jurku i Ludwiku, że jedno z największych odkryć w dziejach, mianowicie, iż nasz Wszechświat nie istniał wiecznie, ale powstał w Wielkim Wybuchu 13,8 miliardów lat temu, oznacza tryumf materializmu i wykluczenie możliwej roli Boga jako stwórcy Wszechświata? Chyba nie jest to przykład, jak postęp wiedzy zmniejsza możliwy obszar Bożego działania.

Inne fundamentalne osiągnięcia współczesnej fizyki także poważnie zwiększyły, a nie jak twierdzicie zmniejszyły, obszar przyrodniczej wiedzy, w którym trzeba się zastanawiać nad transcendencją jako istotnym, a w każdym razie całkiem możliwym, elementem rzeczywistości. Na przykład wyniki badań nad kwantowym splątaniem każą najwybitniejszym ekspertom, takim jak Anton Zeilinger, noblista z roku 2022, snuć rozważania nad rolą świadomości oraz wolnej woli obserwatora w kształtowaniu wyników pomiarów, a nawet w wydobywaniu realności aktualnej z potencjalnej. Pogląd, iż postęp nauki zawsze zmniejszał obszar zjawisk, w którym można się było dopatrywać Bożego działania, jest fałszywy. Dlatego wielu najwybitniejszych uczonych głosiło (i głosi) pogląd dokładnie przeciwny. Dobrze znana jest, na przykład, maksyma (przypisywana Ludwikowi Pasteurowi), która istotę sprawy tak podsumowuje: „Trochę wiedzy oddala od Boga, dużo wiedzy sprowadza do Niego z powrotem”.

Stary Testament zachowuje aktualność

W licznych komentarzach powracał zarzut, że w europejskim kręgu kulturowym wiara w Boga oparta jest na Biblii, której autorami byli przecież „niewykształceni bliskowschodni pasterze” dysponujący bardzo ograniczoną, wręcz prymitywną, wiedzą o świecie. Odpowiem pośrednio, cytując fragment Księgi Mądrości, napisanej przez wszechstronnie wykształconego Hebrajczyka, dwa wieki przed narodzeniem Jezusa. Napisanej po grecku, czyli w języku ówczesnych elit, w multikulturalnie wyrafinowanej Aleksandrii:

Głupi z natury są wszyscy ludzie, którzy nie poznali Boga: z dóbr widzialnych nie zdołali poznać Tego, który jest. Patrząc na dzieła nie poznali Twórcy, lecz ogień, wiatr, powietrze chyże, gwiazdy dokoła, wodę burzliwą lub światła niebieskie uznali za bóstwa, które rządzą światem. Jeśli urzeczeni ich pięknem wzięli je za bóstwa winni byli poznać, o ile wspanialszy jest ich Władca – stworzył je bowiem Twórca piękności; a jeśli ich moc i działanie wprawiły ich w podziw – winni byli z nich poznać, o ile jest potężniejszy Ten, kto je uczynił. Bo z wielkości i piękna stworzeń poznaje się przez podobieństwo ich Stwórcę. Ci jednak na mniejszą zasługują naganę, bo wprawdzie błądzą, ale Boga szukają i pragną Go znaleźć. Obracają się wśród Jego dzieł, badają, i ulegają pozorom, bo piękne to, na co patrzą. Ale i oni nie są bez winy: jeśli się bowiem zdobyli na tyle wiedzy, by móc ogarnąć wszechświat – jakże nie mogli rychlej znaleźć jego Pana?  [Mdr 13, 1-9]

Niektórzy twierdzą, że ta myśl przedstawia na pewno fałszywy obraz rzeczywistego świata, ale nie potrafią podać żadnych dowodów na to kategoryczne „na pewno”. Sądzę, że jeśli mieliby choć odrobinę odwagi, by nie ulegać środowiskowym wymogom politycznej poprawności lub nieco herbertowskiego poczucia smaku, nigdy by nie głosili, że ta myśl, powtarzana od ponad dwóch tysięcy lat, dziś jest już zupełnie niewarta głębokiej refleksji.

Nie, autorzy Starego Testamentu nie byli prymitywnymi pasterzami kóz. Rozumieli świat równie subtelnie i głęboko (choć inaczej) jak Grecy. Wiele z zasadniczych myśli starotestamentowej mądrości i dziś zachowało aktualność – podobnie jak myśli Pitagorasa, Platona i Arystotelesa. W szczególności, w kontekście mojego artykułu istotny jest domysł Platona, współcześnie zwykle rozważany w sformułowaniu Karla Poppera, że w swej najgłębszej istocie rzeczywistość jest splotem trzech światów: świata materii, świata umysłu oraz „platońskiego”, niematerialnego świata idei. Świat platoński zawiera, wśród idei takich jak piękno, godność, sprawiedliwość, niezmienne idee prawd matematycznych oraz archetypy idealnych praw fizyki. Odkrywamy te idee, ale ich nie tworzymy: twierdzenie Pitagorasa i równania Einsteina istnieją w platońskim świecie wiecznie, niezależnie od naszych działań. Nie możemy ich zmienić. O tej platońskiej idealności praw fizyki pięknie opowiada choćby Krzysztof Meissner, ostatnio w „Tygodniku Powszechnym”.

Trzy światy są autonomiczne, ale się wzajemnie implikują. To dlatego należąca do idealnego świata matematyka jest tak „niepojęcie skuteczna” w opisie świata fizycznego, a nasz umysł potrafi do prawd matematycznych dotrzeć bez pośrednictwa świata obiektów fizycznych. Od opisu myśli o trzech światach noblista z fizyki Roger Penrose rozpoczął swą „Drogę do rzeczywistości” będącą wyczerpującym przewodnikiem po prawach rządzących Wszechświatem. To jedna z najważniejszych książek napisanych w naszych czasach.

Z Ireną Cieślińską zorganizowałem w 2015 r. w Centrum Nauki Kopernik w Warszawie pogłębione studiowanie księgi Penrose’a: trwający siedem tygodni cykl czternastu wykładów, po których następowały długie publiczne dyskusje. Ostatniego dnia wykładali wspólnie Maria Dzielska, światowej sławy ekspertka dziejów późnego antyku oraz sam sir Roger Penrose. Ona mówiła o hierarchiach anielskich w opisie Pseudo-Dionizego Areopagity, on o swym modelu cyklicznego wszechświata.

Wchodźcie na most między fizyką a metafizyką

Rzetelni fizycy powinni się zajmować wszystkim, co dotyczy fizycznej natury Wszechświata we wszystkich jej aspektach. Wszystkich aspektach, bez jakichkolwiek ograniczeń ideologicznej cenzury – a więc także transcendencją widoczną w możliwych splątaniach fizyki z metafizyką – bo przecież niemała liczba fizyków uważa, iż dokonane w XX i XXI wieku odkrycia Wielkiego Wybuchu, antropicznego wyregulowania oraz możliwej roli świadomości w kwantowych pomiarach, takie splątania wyraźnie sugerują.

Dlatego rzetelni fizycy nie powinni się lękać przekraczania mostów między fizyką a metafizyką, choćby nawet wielu ich profesjonalnych kolegów twierdziło, opierając się na swym subiektywnie wybranym ateistycznym światopoglądzie, że mosty są zbyt kruche i zbyt odległe. Rzetelni fizycy nigdy nie powinni godzić się na ideologicznie motywowane ograniczanie wolności w głoszeniu swych rzeczowych poglądów dotyczących fizyki, a zwłaszcza nigdy, przenigdy, nie ulegać terrorowi politycznej poprawności.

Prof. Marek Abramowicz – Wydział fizyki Uniwersytetu w Göteborgu; Centrum Astronomiczne im. M. Kopernika PAN w Warszawie, Uniwersytet Śląski w Opawie.

 

 

Źródło: https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,29399840,fizyka-potrafi-udowodnic-ze-czegos-nie-ma-jesli-tego-naprawde.html

 

Andrzej Zykubek
Zapraszam na

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.